Fragment "Virion. Legenda Miecza t.1. Krew" - Fabryka Słów

Fragment „Virion. Legenda Miecza t.1. Krew”

Z okazji nadchodzącej premiery prezentujemy Wam fragment – a dokładniej część pierwszyego rozdziału – książki „Virion. Legenda Miecza t.1. Krew” Andrzeja Ziemiańskiego. 

 

Rozdział pierwszy

Rzeźnia stała na wzgórzu, daleko od zniszczonej wsi, i tak jak ona sprawiała wrażenie od dawna opuszczonej. A jednak coś tutaj było nie tak. Jakiś drobny, nieuchwytny na pierwszy rzut oka szczegół sprawiał, że to miejsce wyglądało inaczej. Co stanowiło różnicę?
– Muchy – powiedziała Aya. – Tu się roi od much.
Jej siostra Zaina, jakby spodziewając się, że nawet tu, na podejściu, owionie je zapach gnijącego mięsa, zmarszczyła nos.
– A dlaczego much nie ma w zagrodach?
– Wieś już dawno zniszczyli. Nikt nie mieszka i nic tam nie ma.
– To niczego nie tłumaczy – włączył się do rozmowy Elmo. Nie mógł zrozumieć braku logiki u swoich dwóch starszych sióstr. Skoro wieśniacy uciekli już dawno, to przecież nie było ludzi do obsługi tak wielkiej rzeźni. Musiała zostać zamknięta dokładnie wtedy, kiedy w chałupach poniżej zabrakło już mieszkańców. Dlaczego więc tam nie ma rojów much, a tutaj są? I to w nadmiarze?
Chłopak sięgnął do juków swojego muła i wyjął z nich gruby, dobrze obrobiony i dobrze utwardzony kij. Nie za długi. Taki w sam raz, żeby nie budził skojarzeń z bronią tłuczną, a jednocześnie nadawał się do bijatyki. Szczególnie z zaskoczenia, kiedy nagle wyjmie się taki argument zza pleców i uniesie nad głowę.
– Nie idź tam! – Aya poruszyła się niespokojnie.
– Nie idź. – Zaina natychmiast poparła siostrę. – Tu w ogóle jest coś dziwnego. Po co tak wielka rzeźnia w małej wsi? Po co w ogóle rzeźnia na wsi?
Akurat w tej kwestii miała rację. Przecież chłopi bili swoje zwierzęta od razu na drzwiach swoich obór. Tak wielki budynek im niepotrzebny. Ale wyjaśnienie mogło być proste. Rzeźnia służyła pobliskiemu, również opustoszałemu teraz miasteczku. Po prostu tu była tańsza siła robocza, no i rzeka w pobliżu, więc koszt transportu mięsa prawie żaden.
Elmo ścisnął swój kij mocniej w dłoni i ruszył w stronę ponurej budowli. Nie cierpiał nadopiekuńczości starszych sióstr. Owszem, obie dbały o niego i chroniły jak mogły ale jeszcze chwila a wychowają go na dziewczynę! Nie rusz, nie dotykaj, nie interesuj się, nie ryzykuj, a na widok obcego opuść oczy i pochyl głowę. Niedoczekanie!
Zanim szarpnął za skrzydło drzwi mocno już nadgryzionych zębem czasu, odruchowo wziął głęboki wdech. Niby wiedział, że niewiele mu to pomoże. Ale chciał się przygotować przynajmniej na pierwsze uderzenie fetoru. Kiedy jednak udało mu się przesunąć wielkie wierzeje, ze zdziwieniem stwierdził, że z mrocznego wnętrza nie dochodzi nawet cień woni zepsutego mięsa. No może coś tam…? Nie. To na pewno nie zgnilizna. Ale coś było. Jakiś ślad zapachu, którego na co dzień raczej się nie czuło. Co to może być?
Wytrzeszczał oczy ale to niewiele dało. Przed chwilą stał w pełni słońca i teraz był jak oślepiony. Dopiero kiedy opuścił głowę, udało mu się dostrzec granatową z pozoru ciecz na posadzce. Znowu pociągnął nosem. Nic. Tu na pewno nic się nie psuło. A ta ciecz na podłodze to…
Krew!
Aż go zemdliło. To była ogromna kałuża krwi! Muchy wcale nie zleciały się, czując padlinę. One piły świeżą krew.
Elmo podniósł oczy, które już powoli przyzwyczajały się do ciemności. Na tyle przynajmniej, żeby rozpoznać, że kilka kroków od wejścia, na wielkim rzeźnickim haku wisi człowiek. I to rozpłatany czymś od szyi aż do podbrzusza. Co gorsze, na ile Elmo się na tym znał, to nie było ostre, rzeźnickie narzędzie. Raczej tępawy miecz. Bo mimo ogromnej rany wnętrzności nie wylały się na zewnątrz. Tylko krew musiała buchnąć z całej siły. Kto jednak powiesił rannego na haku? Tego nie sposób rozstrzygnąć, stojąc w tym miejscu.
Elmo zdławił odruch wymiotny i ruszył w głąb rzeźni, usiłując ominąć kałużę, która ciemniała pod jego nogami.
– I co? – dobiegł go okrzyk Zainy z zewnątrz. – Co tam jest?
„Ludzie” – chciał odkrzyknąć, ale powstrzymał się, bo chyba nie o to chodziło. Z kolei odpowiedzi „nieżywi ludzie” jego siostry mogły nie znieść w spokoju.
Bo właśnie dostrzegł dwa następne trupy. Jeden miał rozpłatane gardło, a drugi paskudną ranę w klatce piersiowej. Wyglądało to, jakby ktoś wbił mu ostrze w płuca, ale niedostatecznie głęboko i szarpnięciami poszerzał otwór wejściowy. Kilkanaście kroków dalej leżały czwarte zwłoki. Tym razem mężczyzna musiał się lepiej bronić niż poprzednicy. Na jego ciele widniało kilka ran znamionujących długą i uporczywą walkę. Prawa ręka nieboszczyka została ucięta powyżej nadgarstka. Obok też po raz pierwszy Elmo dostrzegł porzuconą broń: długi miecz z potężnym jelcem. Pochylił się, żeby zerknąć na klingę. Była czysta. Na ostrzu miecza zabitego mężczyzny śladów krwi nie dało się zauważyć.
– A może znajdziesz tam coś do jedzenia? – krzyknęła czekająca przed rzeźnią Aya. – Może nie całe mięso zgniło i da się coś odkroić?
Elmo znowu poczuł szarpnięcie mdłości. I to perfidnie tylko dlatego, że odruchowo chciał odkrzyknąć: „Wszystko jest świeże, ale nie wiem, czy smakuje ci ludzina”. Kretyński dowcip podsuwany przez coraz bardziej skołowany umysł, który nie radził sobie z oceną sytuacji. Skup się! – łajał się w myślach. Spróbuj myśleć racjonalnie.
– W porządku! – zawołał pod adresem swoich sióstr, wyłącznie żeby je uspokoić.
Potem ruszył dalej, napotykając kolejne zwłoki porozrzucane wzdłuż głównego przejścia budynku w najdziwniejszych pozach. Tutaj już wszędzie walała się broń. Miecze, wojskowe noże, sztylety, a nawet mocno zakrzywione, ostrzone po obu stronach sierpy. Kim byli ci ludzie? To na pewno nie wojsko, choć paru z nich miało na sobie elementy armijnego wyposażenia. Na zwykłych bandziorów jednak to oni również nie wyglądali. Ogolone gęby, przystrzyżone włosy, porządne, wcale nie bardzo brudne rzeczy, które mieli na sobie. Jacyś najmici? Z drugiej strony nie leżeli tak, jak powinni leżeć pokonani najemnicy, którzy stanowili oddział i znali komendę.
Elmo nie znał się na wojnie, za to długo pracował w koszarach i nasłuchał się żołnierskich opowieści. I wiedział z nich, jak wygląda pobojowisko. To proste: żołnierze walczą w szyku, a nie pojedynczo. Bo tylko to ma sens i dlatego tworzy się oddziały. Polegli leżą więc w grupach. A nie jeden w odległości kilku czy kilkunastu kroków od drugiego, jak to miało miejsce w tej przeklętej rzeźni. Kiedy zwłoki żołnierzy leżą w sporych odległościach od siebie? Tylko wtedy, gdy oddział rozsypie się w ucieczce. Ale przecież goniący to nie idioci. Ze wszystkich sił będą dążyć do okrążenia, odcięcia drogi ucieczki i znowu skupią swoje ofiary w jednym miejscu.
No właśnie.
A tutaj? Dlaczego ci ludzie leżą porozrzucani w dużych odległościach między sobą? Dlaczego zwycięzcy nie otoczyli ich, nie przyparli do ściany? Czy jest racjonalne wytłumaczenie? No jest.
Elmo aż się uśmiechnął, bo myśl, która przyszła mu do głowy, choć racjonalna, wydawała się zbyt absurdalna. Tak by leżeli, gdyby ich wszystkich atakował tylko jeden człowiek. Przecież on by ich nie mógł ani otoczyć, ani przyprzeć do ściany.
Zabawne. Chłopak naliczył dotąd już siedemnastu martwych najemników. I jeden człowiek? Ha, ha, ha… Nie mógł zastanawiać się dalej, bo ciszę naznaczoną bzyczeniem much przerwał jakiś nienaturalny dźwięk. Elmo skoncentrował się, unosząc swój gruby kij.
Co to było? Jakby stłumione piłowanie? No ale to przecież rzeźnia, a nie tartak. Coś tu jednak hałasowało. Elmo otrząsnął się, nagle czując chłodny powiew. E tam, po prostu wiatr wieje i szarpnęło jakąś okiennicą czy co tam.
Chłopak powoli ruszył dalej. Zwłoki, które leżały za wielkim stołem do patroszenia, sprawiły jednak, że zatrzymał się znowu. Mężczyzna został prawie przecięty na pół. I to nie rzeźnickim toporem, a najwyraźniej mieczem. Jego oprawca ponawiał uderzenia raz za razem, jakby chciał potraktować przeciwnika jak wieprzka, którego tusza nie mieściła się na wózku i wymagała rozpołowienia. Okropny widok. Ale… tuż obok leżała broń ofiary. Elmo schylił się po chwili wahania. Miecz nie był tak krótki jak typowa broń piechoty. Ale nie miał też przesadnie długiej klingi, jakie woleli oficerowie. Ostrze wydawało się akurat. W sam raz. Bardzo by mu się taki miecz przydał, a nigdy nie było go stać. Stać… dobre sobie. Nigdy nie mógł nawet marzyć o podobnej broni. A tu? Na terenach pogranicza? Kto zwróci uwagę na jego rzeczy? Tym bardziej, że miecz był łatwy do ukrycia w jukach. Ale czy wypada okradać trupa?
Zganił się w myślach. Ta głupia, pieprzona moralność, którą wpojono mu do głowy. Te debilne zasady, honor i przyzwoitość. Dawno już powinien uświadomić sobie, że nie ma zasad. Poza jedną: przeżyj ze wszelką cenę, nie licząc się z niczym.
Elmo przyjrzał się klindze. Była czysta, lśniła kusząco nawet w półmroku, który tu panował. Jak to możliwe? Ciała najemników zostały poranione, pocięte, ich odzież skąpana we krwi. Ta sama krew dosłownie zalewała podłogę. Trudno było znaleźć suche miejsca, żeby przejść, nie mocząc sandałów. A tu, na ostrzu miecza nie dostrzegł nawet jednej najmniejszej czerwonej kropli. Jakim cudem? Nikomu z zabitych nie udało się nawet drasnąć przeciwnika, który ich zabijał? Ani jednemu?
I znowu, skądś z bliska dobiegł go odgłos jakby piłowania czegoś tępym narzędziem. Elmo przełknął ślinę. Przerzucił swój kij do lewej ręki, a zdobyczny miecz chwycił prawą. Powoli ruszył do przodu, usiłując nie hałasować, ale też i nie wdepnąć w kałużę krwi. Nie dlatego, żeby się brzydził – tłumaczył sobie – tylko dlatego, że śliskie i można się przewrócić.
Tajemniczy dźwięk rozbrzmiewał coraz głośniej. Już nie przypominał piłowania, bardziej charkot. Czy coś w tym stylu. Czyżby ktoś pozostał przy życiu? Jakiś ranny potrzebował pomocy? Elmo przyspieszył kroku, ale zaraz przystanął zaskoczony. Dziwne odgłosy najwyraźniej dobiegały spod stosu parcianych worków do transportu zgromadzonych pod ścianą. Elmo domyślił się, co jest przyczyną hałasu. To nie było piłowanie, to nie było rzężenie rannego. Ktoś ukryty pod stertą płótna po prostu głośno chrapał.
Chłopak nachylił się i podniósł kilka worków. Nie wystarczyło. Ktoś zakopał się znacznie głębiej. Dopiero zdjęcie i odrzucenie na bok prawie połowy stosu ukazało śpiącego mężczyznę przytulonego do wielkiego, skórzanego bukłaka. A charakterystyczny zapach jednoznacznie wskazał przyczynę tak głębokiego snu. Facet był po prostu pijany w sztok! Zresztą w tym wypadku dla własnego dobra. Tylko to, że się nawalił, sprawiło, że przeżył całą tę jatkę, która tu się rozegrała, i nie obudził się, ujawniając tym samym swoją kryjówkę. Szczęściarz.
Elmo przyjrzał się pijakowi. Starszy gość z rzadkimi, siwymi włosami spiętymi w mały kucyk za głową. Barczyste ramiona, stare blizny na rękach. Dość czysta tunika wcale nie najtańszego sortu.
Potrząsną śpiącego za ramię. Raz, drugi, potem mocniej.
Chrapanie urwało się nagle.
– Co? Co? – Mężczyzna otworzył oczy i powiódł nimi błędnie po otoczeniu.
– Co tu się stało?
Obcy dopiero po dłuższej chwili zogniskował wzrok na najbliższej kałuży krwi.
– Nie wiem – powiedział i zabrzmiało to szczerze. Najwyraźniej naprawdę nie miał pojęcia i przespał spokojnie wszelkie dramatyczne wydarzenia, które dokonały się tutaj.
Elmo tylko westchnął.
– A ty? – zapytał, siląc się na cierpliwość. – Kim jesteś?
Starszy mężczyzna popatrzył mu prosto w oczy.
– Nie wiem – wyznał.

***

Ilustracje: PAWEŁ ZARĘBA

***

Karczma położona w pasie przyfrontowym, na zapleczu atakujących wojsk nie należała do miejsc szczególnie bezpiecznych. Takie okolice w czasie wojny przyciągały szubrawców najróżniejszego autoramentu, od zwykłych bandziorów, przez złodziei, maruderów, dezerterów, po znaczniejszych przestępców, którzy uciekli z metropolii, pragnąc ukryć się właśnie tutaj. Tam, gdzie wojsko obejmuje zwierzchnictwo nad danym terenem, tam władza cywilna słabnie, niewiele ma do powiedzenia i prawie nic nie może zrobić. A armia przecież nie po to jest, żeby łapać rabusiów. Żandarmi mają jedynie rozkaz pilnować porządku, a nie sprawdzać, kto poszukiwany i za co? Nie ich to robota. Toteż od zarania świata wszelkie szumowiny ciągnęły do takich miejsc w poszukiwaniu azylu i okazji do zarobku. Niekoniecznie takiego, który zainteresowałby poborcę podatkowego i który dałby wpisać się w rejestr.
Dlatego też młoda kobieta, która stanęła w drzwiach karczmy, wzbudziła powszechne zdziwienie. Ona… ona była sama. Miała na sobie białą, nieskazitelnie czystą sukienkę, czyli strój dokładnie odwrotny od tego, jaki przydałby się w podróży. I w ogóle jakoś tak… Nikt z obecnych nie umiał ubrać własnych odczuć w odpowiednie słowa. Ona wydawała się za młoda, za ładna, za elegancka, za dobrze urodzona, za bogata, zbyt kulturalna i zbyt bezbronna jak na otoczenie, w którym się właśnie znalazła. Co ona tu robi? Bo w to, że chyba tylko szuka guza, nikt z obecnych nie wątpił.
Dziewczyna jednak nie zwracała uwagę ani na ludzi okupujących główną salę karczmy, ani na wlepione w nią namolne spojrzenia mężczyzn. Podeszła do szynkwasu i zwróciła się do stojącego za nim rosłego mężczyzny.
– Gospodarzu, czy znajdzie się dla mnie jakiś pokój gościnny?
Karczmarz nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Najwyraźniej i dla niego obecność kogoś tak dalece należącego do innego świata była czymś niewyobrażalnym. W końcu udało mu się odnaleźć głos w gardle.
– Gości u mnie dużo. – Wskazał na pełną salę. – Ale te ochlapusy upadną na podłogę tam, gdzie siedzą, i w tym samym miejscu zasną, więc pokój jest. Jak najbardziej.
– Zatem każ go przygotować.
– Yyy… znaczy co przygotować?
– Pokój, o którym mówimy.
Gospodarz przygryzł wargi i patrzył przez moment bez zrozumienia, potem jakaś myśl zaświtała mu w głowie.
– A co w nim przygotować konkretnie? – zapytał zaciekawiony.
– Zmienić pościel na świeżą, posprzątać i wywietrzyć. Płacę oczywiście z góry, jeśli tego żądasz.
Karczmarz skinął na jednego ze swoich pomocników i półgłosem wydał instrukcję, wskazując palcem sufit.
– Przynieś tam jakąś pościel, jak znajdziesz, śmieci odgarnij i okna pootwieraj. – Przeniósł wzrok na zjawiskowego gościa, który stał przed nim, i dodał głośniej: – A wolno spytać, jaki jest cel waszej podróży, panienko?
– Ależ oczywiście. – Dziewczyna nieoczekiwanie uśmiechnęła się ciepło. – Przecież nie będę trzymać tego w tajemnicy. – Zrobiła minę, jakby chciała zganić sama siebie za to, że nie zaczęła od razu od najważniejszej kwestii. – Przyjechałam tu, bo szukam wszelkich burd, wielkich bijatyk, walk na miecze, ludzi leżących pokotem…
Gospodarz wybałuszył oczy i tak już został na dłuższą chwilę. Opanował się z najwyższym trudem.
– A walki, żeby zobaczyć, to w góry trzeba iść. – Wskazał palcem okno, za którym majaczyły zatopione w porannej mgle, zalesione szczyty. – Tam, gdzie Luan atakuje Arkach. Ale wojaki mogą nie dopuścić cywila na front.
– Ja nie szukam wojny – żachnęła się dziewczyna. – Chodzi mi o to, czy ludzi nie pozabijano w okolicy. W większej liczbie.
– A ile to większa liczba? – odparł gospodarz pytaniem.
– Pięciu na przykład.
– E, pięciu zabitych to jeszcze dzisiaj wieczorem panienka zobaczy.
– To dziesięciu? Piętnastu?
– No to już może być problem, bo żandarmi jednak przychodzą i spokój robią, panienko. Ale i to się może zdarzyć.
– Znowu źle się wyraziłam. Czy doszły do ciebie jakieś słuchy, gospodarzu, że nieznani sprawcy wybili do nogi jakiś oddział?
Mężczyzna przesunął dłonią po szczeciniastej brodzie.
–Tak ostatnio to nie – powiedział. – Ale jak tylko dojdą mnie słuchy, to od razu panienkę zawiadomię. – Zastanawiał się, czy wypada zapytać, po co jej takie widoki. Natchnienia szuka? Poetka jakaś czy co? – A jeśli nie przeszkoda… To po co panience jakieś bijatyki?
– Oddaję się poszukiwaniom – odparła enigmatycznie. – Bardzo konkretnym. I bardzo dużo zapłacę za wiadomości.
– O dużej liczbie zabitych cywili?
– Tak.
– A o własnym bezpieczeństwie to panienka myśli?
– Umiem zadbać o siebie – odparła kategorycznie i bez chwili zastanowienia.
Gospodarz wzruszył ramionami. No, przekonamy się, pomyślał. Już dzisiaj wieczorem. A może i wcześniej.
Wyjął spod kontuaru zwój papieru i pióro, które umoczył w kałamarzu. Strefa wojny, szpiegów się boją, to i kazali rejestr prowadzić.
– Jakie imię mam wpisać, panienko?
– Io.
Aż odchrząknął.
– Jakie?!
– Io – powtórzyła.
– Takiegom jeszcze nie słyszał.
Dziewczyna nie speszyła się, patrząc mu prosto w oczy.
– Takiej kobiety jak ja też jeszcze nie widziałeś. Zapewniam.

***

Zaina wyprzedziła dwa muły prowadzone przez Ayę, wzięła Elma za łokieć i poprowadziła jeszcze dalej do przodu. Zwolniła dopiero, kiedy znaleźli się poza zasięgiem głosu.
– Czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego zabrałeś Dziadka?! – warknęła.
Stary pijak zagarnięty przez jej brata z rzeźni nie przypominał kogoś, kto zasłużyłby na miano „Dziadek”. Ale tak nazwała go Aya i jak większość źle dobranych przezwisk, to właśnie określenie przylgnęło natychmiast.
– A co? Miałem go zostawić? – żachnął się chłopak. – Gdyby mordercy wrócili, to przecież zabiliby go od razu jako jedynego świadka.
– On nie może być świadkiem, bo przecież niczego nie pamięta.
Ot, logika jego siostry. Elmo oczami wyobraźni już widział Dziadka, jak tłumaczy zabójcom, że niczego nie powie o masowej zbrodni, bo niczego nie pamięta. A oni wierzą i odjeżdżają, zostawiając go w spokoju.
– Wziąłem go z nami, bo sam sobie nie poradzi. Całkiem stracił pamięć.
– A czym go będziesz karmił? Nie mamy już zapasów.
– Nie wygląda na głodomora. Wódka zdaje się mu wystarczać.
– A co będzie, jak mu się skończy?
Elmo zaczynał tracić cierpliwość.
– Wziąłem go, ponieważ jest sympatyczny i w przeciwieństwie do ciebie, przez cały czas pogodny!
– Bo przez cały czas nasączony!
– To poproś go o kilka łyków i również pokaż światu swoje sprzyjające oblicze – postanowił jej przyciąć. – To będzie pierwszy raz od początku tej podróży.
– Zobaczysz, że on przyniesie kłopoty.
– Nie kracz. – Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zatrzymał się nagle i wyciągnął rękę, wskazując niewielkie zagłębienie tuż obok drogi. – O tu.
– Co tu? – Zaina dała się zaskoczyć.
– Strumyczek szemrze. Jak pójdziemy za nim w głąb lasu, to na pewno znajdziemy doskonałe miejsce na nocleg.
Dziewczyna rozejrzała się uważnie, ale najwyraźniej niczego nie dostrzegła, bo westchnęła w końcu.
– Przynajmniej masz dar orientowania się w terenie – przyznała po chwili.
– Ja też cię kocham – odparł.
Oboje zaczekali na Ayę, która prowadziła muły z ich skromnym dobytkiem na grzbietach oraz ze starym pijakiem, siedzącym okrakiem na jednym z nich. Pogoda ducha malująca się na jego obliczu powinna być zaraźliwa, ale dziewczęta były zbyt zmęczone, by dać się ponieść.
Z trudem udało im się zejść ze szlaku, bo krzaki przy drodze rosły bardzo gęsto. A podstawową zasadą bezpiecznego noclegu było przecież niezostawianie widocznych śladów. W końcu udało się przeprowadzić zarówno zwierzęta, jak i trochę lejącego się przez ręce Dziadka głębiej, do miejsca, które znajdowało się tuż przy strumyku, a jednocześnie podróżujący drogą nie mogli go zauważyć.
– I co? – Aria rozglądała się z rezygnacją. – Znowu nawet bez ogniska?
– W głodzie i chłodzie hartują się dusze – Elmo powtórzył sentencję często wygłaszaną przez ich matkę, którą ledwie pamiętali. – Nie w spełnianiu zachcianek.
– Ja chętnie zamienię trochę głodu na jedną malutką zachciankę – zripostowała Aya.
– Jesteś głodna, dziecko? – zainteresował się Dziadek.
– No trochę już tak. Nic nie jedliśmy od wczorajszego ranka.
– A czemu od razu nie powiedziałaś? – obruszył się mężczyzna. – Mam w worku ser i placki.
Dziewczyny spojrzały po sobie, a potem zdziwione na niego.
– To ty straciłeś całą pamięć, ale wiesz, co masz w podróżnym worku?
– Ano tak. – Mężczyzna sprawnie rozwiązał supeł i grzebał już w swoim bagażu. – Wiem też, co mam w bukłaku.
– A pamiętasz swoje imię? – zainteresował się Elmo.
– Nie.
– A to, kim jesteś?
– Również nie.
– Mówisz jak ktoś wykształcony.
– Ty też – odparł Dziadek i zaczął dzielić ser, kładąc odpowiednie porcje na grubych plackach.
Usiedli pod najbliższym drzewem, licząc trochę na to, że gęste, bogato ulistnione gałęzie utrzymają choć trochę iluzorycznego ciepła. Ludzie zawsze instynktownie wybierają schronienia, które posiadają coś w rodzaju dachu.
Dziewczęta, co było dużym zaskoczeniem dla mężczyzny, który obserwował je uważnie, wcale nie rzuciły się na jedzenie, od razu zapychając sobie usta. Obie odrywały po małym kawałku, który potem żuły długo. Nigdy nie brały do ust tyle, by uniemożliwiło to im udział w dyskusji, która zainicjował ich młodszy brat.
– A nie pamiętasz, kim jesteś? Nie masz żadnych skojarzeń?
Dziadek aż skrzywił się, usiłując przypomnieć sobie cokolwiek.
– Niczego nie pamiętam.
– A jaki masz zawód?
– Nie wiem.
– Ciekawe. Mówisz jak człowiek kultury, a jednocześnie masz muskularne ręce, w dodatku poznaczone bliznami.
– Najgroźniejszy z obrońców biblioteki – podpowiedziała Aya, a mężczyzna parsknął śmiechem.
– Albo nieustraszony zabójca smoków ze swoim oddziałem krwiożerczych filozofów.
Tym razem roześmiały się dziewczyny. Elmo tylko kręcił głową.
– Tak doskonale zachowane funkcje intelektualne przy jednoczesnej całkowitej utracie pamięci. No nieprawdopodobne.
– Właśnie. – Dziadek pociągnął duży łyk ze swojego ogromnego bukłaka.
– Może utrata pamięci została spowodowana tym, że byłeś świadkiem dramatycznych zdarzeń? Może to efekt koszmarnej zbrodni?
– Albo nadużywania alkoholu? – mruknęła Zaina. – Bez urazy oczywiście.
Aya wyciągnęła rękę i dotknęła przedramienia mężczyzny.
– Zastanawiam się, kto może mieć takie mięśnie i tyle blizn? Może drwal?
Dziadek drgnął nagle.
– Drwal! – powtórzył jakby olśniony. – To coś mi mówi. Chyba.
– Mhm – zgodził się Elmo z uprzejmości. – Pierwszy w historii robotnik leśny, który wysławia się z prawidłowym akcentem.
– No czekaj. – Aya trwała przy swojej koncepcji. – A co jeszcze masz w swoim worku? Pamiętasz?
– Mam ciepły koc. Eleganckie ubranie. Siarkę na insekty…
Elmo chciał zakpić na temat połączenia drwala z elegancją, ale mężczyzna nagle uderzył dłonią o kolano.
– Wiem, co wynika z połączenia tych rzeczy – wykrzyknął. – Jestem żołnierzem.
– Przypomniałeś sobie?
– Nie. Tylko że wszystko do siebie pasuje. Znasz trzy zasady, które każdy żołnierz musi spełnić na polu walki?
– Nie znam. – Chłopak zaprzeczył ruchem głowy.
– To słuchaj. – Dziadek rozcapierzył palce u prawej dłoni i zaczął je kolejno zginać. – Po pierwsze, na polu walki musisz być zawsze elegancki. Po drugie, nie wolno ci się zgubić. Po trzecie, jeśli jednak się zgubisz, to pamiętaj, że ciągle masz być elegancki!
Dziewczyny zaczęły się śmiać, a Elmo zamarł w zdziwieniu. Tylko mężczyzna patrzył teraz nieufnie.
– No co? Przecież wszystko pasuje: mam muskuły, blizny i eleganckie ubranie. Jestem żołnierzem.

***

 

 

Z tej samej kategorii:

  • Fragment

03.09.2024

Cień bogów – John Gwynne – fragment

  • Fragment
  • Pliki do pobrania

01.08.2024

Jacek Komuda pisze książkę o Powstaniu Warszawskim

  • Fragment

13.05.2024

„Antykwariat pod Salamandrą” fragment książki

  • Fragment

05.02.2024

Ta, która stała się słońcem – Parker-Chan – bardzo długi fragment

  • Fragment

02.02.2024

„Zima przed burzą” fragment książki

  • Fragment

27.10.2023

Fragment „Czarnych Mieczy”